A to Polska właśnie

Akurat opisałam tę historię znajomej i stwierdziłam, że mogę ją też wrzucić tutaj, bo w sumie czemu nie?

Otóż kilka ładnych lat temu zostałam zatrudniona do pracy przy dużym projekcie pewnej skandynawskiej firmy, miał to być system obsługujący rozliczanie najrozmaitszych usług, w tym billingi telefonii komórkowej, ale tez rozmaite płatności za media itd. Pracowało przy tym ok. 3 tysięcy osób w różnych miejscach, ja trafiłam do Karlskrony, gdzie było nas ok. 300. Zatrudniła mnie polska firma, dostarczająca programistów dla firmy szwedzkiej, która z kolei wypożyczała ich do tego konkretnego projektu.

Zostałam zatrudniona do programowania w Javascripcie. Trafiłam do zespołu programujacego we wszystkim, ale głównie w Javie. Wbrew pozorom, to są dwa zupełnie różne języki, nie da się tak po prostu przejść z jednego do drugiego, zupełnie inaczej wygląda też testowanie itd. Ponadto był to zespół tworzący podstawy tego projektu, ludzie z ogromnym doświadczeniem, ale też w efekcie non stop zajęci, więc nikt z nich nie miał czasu mnie uczyć.

Tak się składa, że w zespole był chłopak z Polski, zaraz po politechnice, więc wszyscy uznali, że jeśli mam jakieś pytania, to do niego. On oczywiście nie miał ochoty tłumaczyć mi różnych zawiłości, których sam jeszcze dokładnie nie rozumiał – ale przede wszystkim uważał mnie za oszusta podatkowego i pałał świętym oburzeniem. Bo on przyjechał do pracy do Szwecji i w związku z tym płacił podatki w Szwecji, sam wynajmował mieszkanie itd. Ja byłam zatrudniona przez polską firmę, delegowana do Szwecji i formalnie miałam wpisane, że jestem na delegacji, więc za pobyt w Szwecji dostawałam dodatkowo diety i mieszkanie służbowe za zryczałtowane 1500 zł – w Szwecji to grosze.

No więc rzeczony kolega uznał się za ramię sprawiedliwości i postanowił mnie ukarać. To znaczy co najmniej dwa razy wytłumaczył mi coś ŹLE. Mam też wrażenie, że gdy odpowiadał, że czegoś nie wie, to mnie okłamywał. Dlatego musiałam jednak zawracać głowę Szwedom. Przez pewien czas pomagał mi inny Polak, z którym się poznałam zaraz pierwszego dnia, i co śmieszniejsze okazało się, że mieszkamy o ulicę od siebie i w Szwecji, i w Polsce – no ale nie mógł mi przecież pomagać non stop. Dla szwedzkiej części zespołu byłam problemem, bo zajmowałam im czas. Więc przy ocenie pod koniec okresu próbnego dostałam noty tak niskie, że wyleciałam nawet bez czekania na jego zakończenie.

Żeby było zabawniej: Polaków było w w tym projekcie chyba z ośmiu, w różnych zespołach, przy czym jeden, jak się okazało, przez trzy miesiące chodził po korytarzu z kubkiem herbaty, zagadywał i w ogóle nic nie robił. Nic. Nie miał żadnych zadań. Ale płacono mu i nikt nie miał pretensji – bo był w innym zespole, z dużo luźniejszym podejściem do wdrażania pracowników. Ja natomiast byłam głupia, myślałam, że trafienie do zespołu najlepszych specjalistów to prestiż, i w efekcie zupełnie nie umiałam zrozumieć, dlaczego się stało tak jak się stało.

Trochę to było zderzenie kultur, trochę kwestia mojego spektrum autyzmu i braku umiejętności komunikacyjnych. Gdybym wtedy miała moją obecną wiedzę, zaraz na początku zwróciłabym uwagę, że moment, ale nie na takie stanowisko się umawialiśmy, i poprosiła o przeniesienie do innego zespołu.

Dodaj komentarz